poniedziałek, 14 listopada 2011

Ostatnie Zadanie

Otworzył oczy. Zbudził go natężający się ruch trasy, znajdującej się tuż pod jego oknem. Niebo ciemno-niebieskie - świt. Odkrył pierzynę i uderzyło go zimno. Nie wstał w nocy aby napalić w piecu. Kładąc nogę na podłodze, kopnął w pustą puszkę po piwie. Chwiejnym krokiem podszedł do stołu, na którym to obrusie była jeszcze rozlana kilkudniowa kawa. Załączył radio nastawione na falę z muzyką klasyczną, która go uspokajała. Radio grało "Adagio for Strings" Samuela Barbera. Pierwszy raz usłyszał ten utwór w filmie "Pluton". Autora odkrył kilka lat potem, jak to często w życiu bywa - przypadkiem. Rozejrzał się po pokoju. Panował w nim istny nieład. Porozrzucane ciuchy i pootwierane szafy. Leżące w każdym kącie dokumenty, książki i zeszyty. Otworzył drzwi i wszedł do kuchni gdzie było jeszcze gorzej. Na środku stała miska z wczorajszą brudną wodą obok której leżało mydło i ręcznik. Na stole suchy chleb i masę okruszków oraz niedojedzony smalec. Pod piecem kupa węgla, a w zlewie niemyte od dawna naczynia. Znalazł szklankę z wczorajszą kawą i wstawił czajnik elektryczny aby zrobić dolewajkę. W wiszącej na drzwiach wyjściowych kurtce odszukał lufkę, Podszedł do popielniczki i wygrzebał niedopalonego papierosa. Oderwał resztę tytoniu od filtra i nabił do lufki. Zalał gorącą wodę do szklanki z fusami. Odczekal trochę aż ostygnie, upił kilka łyków i odpalił peta z lufki. Wziął dwa głębokie zaciągnięcia anielskim dymem tytoniowym. Wypuścił powietrze i jego mózg zaczął powoli jaśnieć. W piecu nie opłacało się palić, gdyż zaraz miał zamiar wyjść z domu na nieokreśloną liczbę godzin. Znów nalał wodę do czajnika, tym razem do pełna i załączył go. Wodę z miski wylał do wiadra. Otworzył drzwi, zabrał wiadro i zeszedł schodami na dół ku wyjściu z domu. Nie miał odpływu, więc wodę wylewał do wychodka znajdującego się na podwórzu. Gdy wyszedł na zewnątrz uderzył go chłód. Wlał wodę do dziury sracza z tamtej epoki i uderzył go smród kału i moczu. Wychodząc z wychodka zwymiotował. Gdy wrócił do siebie, zagotowaną wodę wlał do miski. Potem powtórzył czynność z gotowaniem wody a za trzecim razem wlał już zimną wodę do miski aby nie parzyła. Rozebrał się do naga i usiadł na krześle przed miską. Obmył się od góry w dół. Użył dezodorantu i założył ostatnią czystą bieliznę oraz ubrania. Na zakończenie prac higienicznych umył zęby. Nie chciało mu się golić. - Kurwa - powiedział na głos. Od jakiegoś czasu słowo te jako pierwsze padało z jego ust każdego dnia. Nigdy nie zastanawiał się kiedy to się zaczęło. Jak dużo innych spraw miał to w dupie. Z haczyka drzwi wyjściowych zdjął kurtkę i nałożył na siebie. Z kieszeni wyciągnął czapkę i założył na głowę. Zabrał portfel i wyszedł z domu na przystanek. Wsiadł do pierwszego autobusu jadącego na centrum i nie kupując biletu usiadł na pierwszym wolnym miejscu. Przednim siedziała blondynka z długimi włosami. Nie widział jej twarzy. Delikatnie aby nie poczuła, zaczął owijać wokół swojego palca końcówki kilku jej włosów. Spojrzał w bok i ujrzał panoramę jednego z pokurwionych śląskich miast gdzie mieszkał. Zawsze marzył o morzu. Dom blisko plaży. Głęboki morski, czysty, przyjemny tlen i szum fal. "Może kiedyś" - pomyślał. Wyszedł z autobusu. Przeszedł 50 metrów i wszedł do budynku gdzie pracował. Udał się do gabinetu szefowej.
- Dzień dobry - odezwał się spokojnie. - Proszę o certyfikat.
- Po co panu? - zapytała szefowa.
- Chcę szukać lepszej pracy - odpowiedział.
- Znowu? - zapytała szefowa zmieniając wyraz twarzy z neutralnego na wredny.
- Tłumaczyłem już to pani - spokojnie odpowiedział.
Szefowa lekko zmieniła pozycję na fotelu i powiedziała: - Dam panu kopię i chcę aby od jutra zaczął pan normalnie pracować.
Głębiej spojrzał jej w oczu i znów spokojnie rzekł: - Proszę o oryginał, a pracę mam prawo szukać aż do skutku. Dobrze o tym pani wie.
- Nie ma mowy - stanowczo stwierdziła szefowa.
- Zna pani moją sytuację. Nie chce znowu tego tłumaczyć. Bardzo proszę o oryginał - poprosił spokojnie.
- Nie ma mowy - kategorycznie odmówiła szefowa.
Chwycił klawiaturę komputera. Wyrwał kabel z jednostki i z całej siły uderzył nią szefową w twarz. Okulary z jej twarzy poleciały wraz z przyciskami w kierunku ściany. Ciało osunęło się na ziemię.
- Ej, ty - poczuł dłoń na ramieniu. - Centrum, mam przerwę. Wychodzisz?
Wyszedł z autobusu. "Znowu szary, dupiaty dzień" - pomyślał. Spojrzał w kierunku budynku swojej pracy. "Dupie to" - stwierdził i poszedł w drugą stronę. Idąc zajrzał do portfela. Miał dwie dwójki i jedną piątkę. Był ranek, więc mało co było otwarte. Zaburczało mu w brzuchu. Kto wie kiedy ostatnio jadł. Dwa kilometry dalej, jest stacja paliw gdzie można zjeść bułkę z parówką i wypić małą kawę za tyle ile właśnie ma. Udał się w kierunku stacji. Na miejscu jakiś frajer tankował swoje Seicento. Wszedł do środka i poczuł dmuchnięcie ciepła. Usiadł przy jednym z dwóch pojedynczych stolików i zamówił co zaplanował. W odbiorniku TV mówiono o mającym się dziś odbyć, pierwszym po wyborach posiedzeniu parlamentu. "Chuj tym bałwanom w dupę" - pomyślał. Nienawidził tej hołoty tytułującej się "głosem ludu". Ciężko żyło mu się z świadomością, że społeczeństwo to toleruje. Wiedział lecz jednak, że jest ono głupie i daje wiecznie sobie wciskać kit. Pogodził się jednak z myślą że na przebudzenie ludu się nie zanosi. Ta polityczna mafia manipuluje i okrada tych biednych ludzi pod szyldem reform, kryzysu czy polityki oszczędzania. A bogatsi są coraz bogatsi itd... A wystarczyło by przeczytać dwie najsłynniejsze antyutopie albo coś z Chomsky`ego. Przesiedział na stacji do dziewiątej. Wyszedł i szedł miastem bez celu, myśląc o tym jakie to wszystko pokurwione. W pewnej chwili przez okno jednego z barów, ujrzał w środku popijającego piwo, pewnego długowłosego brudasa, który wisi mu pieniądze. Wszedł do środka.
- Kasa - zwrócił się spokojnie do brudasa.
- Nie mam - ten rzucił przed siebie.
- A na piwo masz? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, chwycił za jego tłuste włosy. Pociągnął je odchylając jego głowę na pewną odległość, a potem szybkim ruchem uderzył jego twarzą o stół. Brudas zdążył jeszcze chwycić jego rękę, lecz po drugim uderzeniu mordą o stół został na stole bezwładnie. Poszperał w kieszeni delikwenta i z kilku banknotów odłożył swoje pięćdziesiąt złotych i wyszedł z baru. "Pojeb" - pomyślał. Szedł ulicą i zastanawiał się nad swoją sytuacją. Od jakiegoś czasu stara sobie ułożyć w miarę normalne życie - chciał zerwać z przeszłością. Nie wychodzi mu to. Ciężko sypia i pije. Nie tak to sobie wyobrażał. Do szaleństwa doprowadzała go ta gówniana robota za grosze, którą teraz legalnie próbował zarabiać na życie. Kupił w kiosku paczkę papierosów. Zapalił jednego. To co wydawało mu się kiedyś oazą spokoju w rzeczywistości było utrapieniem. Ale tak to chyba już jest, że zwykły zjadacz chleba pragnie być kimś szczególnym, a ten szczególny chce być zwykłym zjadaczem chleba. Lecz czy można stać się jednym mając sumienie tego drugiego? A może powinien wrócić do niej? Nie zawsze, lecz często czuł się przy niej dobrze. Palił w łóżku papierosa a ona z głową na jego klatce, rysowała jakieś wzory palcem po jego brzuchu. Opowiadała jakieś głupiutkie historyjki jej koleżanek. Ta prostacka mowa uspokajała jego burzliwy umysł tak samo, jak zapach jej brązowych kręconych włosów działał na zmysł jego węchu. Opuścił ją dla jej bezpieczeństwa. "Ciekawe co teraz robi?" - pomyślał.
- Poczęstujesz papierosem kolego? - spytał dziadek.
Wyciągnął paczkę fajek i poczęstował starego. Widywał go wiele razy. Włóczył się po mieście w obdartym płaszczu nocując gdzie popadnie. Ktoś kiedyś w jakimś barze opowiadał, że stary jest cholernie uzdolniony muzycznie. Za komuny miał grywać to tu, to tam zadziwiając wirtuozerią gry na wielu instrumentach. Potem jednak coś zaczęło pieprzyć mu się z głową, jak to często u zdolnych ludzi bywa. I dziś tak o to włóczy się po mieście.
Zauważył nagle, że znalazł się przed wejściem do miejsca gdzie kiedyś kreował swój los. A więc podświadomie coś przygnało go z powrotem tutaj. "Ostatni raz i wyjadę nad morzę" - pomyślał. Wszedł do środka. Podszedł do lady i usiadł na krześle. Barman tyłem do niego układał umyte kieliszki. Gdy skończył, odwrócił się i go spostrzegł.
- Witaj! Tyle czasu chłopie. Co porabiasz? - uradowany spytał barman.
- Nic specjalnego. Wegetuje - spokojnie odpowiedział.
- Szef powinien się niebawem zjawić. To dla ciebie - i płożył barman przed nim szklankę wódki. - Mówią że z miasta nie wyjechałeś, ale nie ma Cię tam gdzie być powinieneś. Ktoś coś mówił że masz jakieś załamanie, ale tacy są ludzie. Sam wiesz.
- Pieprzyć ludzi - odpowiedział.
Wtedy do środka wszedł ON - człowiek dla którego kiedyś pracował. Szef szefów. Gdy spostrzegł że jego niezawodny niegdyś pracownik siedzi w środku, uśmiechnął się i skinął głową. Widząc kiwnięcie odszedł od lady i ruszył za nim do pokoju. Szef kazał czekać swojej ochronie na zewnątrz i nie przeszkadzać.
- Co pijesz? - zapytał szef.
- Czysta z sokiem cytronowym - odparł.
- Dalej marnujesz się w tej pseudo robocie. Wziąłeś wolne?
- Tak jakby.
- Chodzisz do tej terapeutki co Ci poleciłem? - spytał szef siadając na przeciw kładąc trunek na stole.
Utkwił wzrok na szklance i przypomniał sobie ostatnią wizytę. Przyszedł z książką którą dała mu terapeutka odnośnie choroby którą "wydaje" się jej że on ją ma. Delikatnie próbował dać jej do zrozumienia, że prócz tego że o tym co mu dolega nie dowiedział się niczego nowego, to do tego czuł się rozczarowany tym, iż w książce tej wyczytał jak działa umysł terapeutki. Oczywiście tego nie zrozumiała, bo zaczęła mu zadawać takie same pytania i mówić rzeczy które wyczytał w książce. Gdyby zrozumiała, wiedziałaby że w trakcie czytania odpowiedział sobie na te pytania sam. W tym momencie, terapia straciła na wartości treści. Została tylko relacja werbalna na tle terapeuta-pacjent. To tak jak iść z kimś do kina na film, który to ta osoba widziała i w trakcie drogi całego by opowiedziała. Oczywiście starał się ratować sytuację, ale nic z tego nie wyszło.
- Wiesz że nie przyszedłem tutaj mówić o moim stanie psychicznym - odpowiedział.
- Wiem
- Podaj cel. Najwartościowszy. Wykonam je i wyjadę. Muszę odpocząć od tego miasta.
Szef przyglądał się mu chwilę. Potem wyciągnął kopertę i rzucił ją na stół.
Nazajutrz stał już przed domem człowieka którego miał zabić. Z koperty wyczytał że facet jest mężem kochanki szefa. Gdy się o tym dowiedział, nie dopuszcza żony do córki grożąc że ją zabije. Przed domem kręciło się dwóch facetów. "Będę musiał zabić trzech w cenie jednego" - pomyślał. Obserwował zachowanie tych dwóch od jakiegoś czasu i stwierdził że raczej prócz muskulatury i broni za pazuchą nie wyglądają na bystrych. Zabrał pizze i ruszył w ich kierunku.
- Cześć. Szef kazał przywieść pizze dla was i dla małej - powiedział.
Faceci wzięli do rąk po swojej pizze. O to chodziło. Trzecią pizze opuścił na ziemię i w jego ręce ukazała się broń z tłumikiem. Za nim dwójka pechowców pozbyła się swoich pizz i chwyciła swoją broń leżeli już martwi. Wszedł do środka. Cel siedział na fotelu i oglądał TV.
- Czego chcesz? - zapytał spostrzegając go.
Strzelił mu prosto między oczy. Nagle jednakowo poczuł ogromny ból w brzuchu i usłyszał huk wystrzału. Padł na ziemię. Gdy zdołał lekko podnieść głowie, w wejściu do drugiego pomieszczenia stała dziewczynka z bronią w dłoniach.
- Mama powiedziała, że mam strzelić do osoby która wejdzie do domu z pistoletem - powiedziała łamiącym głosem z łzami w oczach.
- W porządku. Dobrze Ci powiedziała. Tylko że ja jestem po twojej stronie. Nic Ci nie zrobię. Zadzwoń po mamę żeby po Ciebie przyjechała - odparł starając się nie mdleć z bólu.
Kilka minut próbował wstać. Gdy mu się to udało do domu wbiegła młoda kobieta. Podbiegła do córki i zabrała jej broń natychmiast w niego wymierzając.
- Kim jesteś? - zapytała
- Miałem unieszkodliwić twojego męża abyś zabrała córkę - odpowiedział próbując ręką przyciskać ranę.
- Nie kłamiesz? - zapytała już spokojniejsza
- Nie. Gdybym miał coś wam zrobić już dawno bym to zrobił - odpowiedział
- Zawieść Cię do szpitala? - zapytała pomagając mu iść w kierunku jej auta.
- Mała dobrze trafiła. Nie mam dużo czasu - odparł
- To gdzie Cię zawieść? - zapytała odpalając silnik.
- Chciałem jechać odpocząć nad morzem. Ale teraz to już bez znaczenia.
Kobieta jechała przed siebie. Patrzył przez okno samochodu na pejzaż tego pokurwionego miasta. Był senny. Powoli zamykał oczy - umierał.